Źródło: youtube.com
Jak zaczęłam pisać blog to moi znajomi pytali mnie
czy widziałam film Julie& Julia, wówczas wydawało mi się, że oglądałam, a
właściwie pomyliłam go z innym filmem. Wczoraj w telewizji obejrzałam Julie
& Julia pierwszy raz. Tym razem jestem pewna ;) Na pewno film daje mi kilka
nowych inspiracji do kulinarnych czarów, ale przyznam, że po seansie miałam
mieszane odczucia...
Właściwie film jest naprawdę fajny: wątki kulinarne, zabawne sytuacje itd. Natomiast, na początku nie mogłam zrozumieć dlaczego Julia stała się tak popularna dzięki blogowi, że dzwonili do niej z redakcji. Zawsze wydawało mi się, że trzeba być oryginalnym, robić coś innego niż reszta, aby zostać zauważonym. A ten przypadek wydawał mi się tak banalny…. Wziąć książkę kucharską ulubionego szefa kuchni i opisywać każdą potrawę na blogu. Dla mnie to takie kopiuj ->wklej. Zdaję sobie sprawę, że zawsze dodaje się swoje trzy grosze, perypetie związane z gotowaniem jak na przykład Julie, której kurczak spadł na ziemię, a cały farsz wypadł ze środka… Ale dla mnie to ciągle było kopiuj -> wklej.
Dopiero mąż mi przypomniał, że chodziło
też o wyzwanie dla samej siebie. W sumie fakt! Przygotowanie ponad 500 dań w
365 dni może być wyzwaniem. Mi brakuje czasu na upieczenie czegoś raz w
tygodniu, kiedy się pracuje, sprząta, uprawia sporty i ma się inne dodatkowe
zajęcia. Także pomysł bohaterki rzeczywiście był wyzwaniem.
Po filmie
rozmyślałam nad tym, że przecież ja też zawsze lubiłam wyzwania, stawiałam
sobie cele i do tego dążyłam i zastanawiałam się kiedy to zatraciłam… Czy po
drodze w życiu gdzieś to zgubiłam? Dziwne, zawsze sprawiały mi frajdę wyzwania
nawet jeżeli nie były najinteligentniejsze ;) jak na przykład przepłynięcie całej
długości basenu pod wodą :) Jestem tak
uparta, że zawsze towarzyszyła mi przy tym myśl „ że co, że ja bym nie
potrafiła :p Ja? A właśnie, że udowodnię, że da się jak się chce”. Czy to dobre
podejście? Hmm, może zależy w czym i wiadomo, nie można przeginać i czasami
odpuścić. Jednak zdałam sobie sprawę, że mi tego brakuje, narzucenia sobie
jakiegoś wyzwania, terminu, celu.
Mój mąż to fajnie podsumował, że jakbym
napisała na swoim blogu, że rzucam sobie wyzwanie jedzenia 50 parówek w
tygodniu, hehe to też by ludzie z ciekawości śledzili i komentowali efekty. Czy
już żołądek mi wysiadł, a może urósł świński ogon albo jak szybko przybrałam
dodatkowe 30kg ;)….
Film polecam wszystkim miłośnikom jedzenia oraz tym, którzy się zagubili w swoim życiu ;)
p.s. warto dodać, że film jest oparty na prawdziwych wydarzeniach!:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz